Dla zwykłego klienta, który przychodzi do cukierni zamówić tort urodzinowy dla swojego dziecka, termin "tort z nakładką" nie mówi zupełnie nic. I w porządku. Gorzej, że wielu profesjonalnych dekoratorów również wybałuszyłoby oczy ze zdziwienia o co chodzi. Nie ma w tym jednak nic skomplikowanego, a cała siła tej koncepcji tkwi właśnie w jej prostocie. Już tłumaczę.
Praktycznie wszystkie cukiernie, cukierenki, dekoratornie, czy jak ich tam jeszcze zwał, oferują torty z nadrukiem na opłatku. Podbiły one rynek odkąd lata temu pojawiły się drukarki, które barwnikami spożywczymi wyczarują w parę sekund dowolny wzór na opłatku (ba! teraz są i takie, które drukują bezpośrednio NA torcie!). Mają one niezaprzeczalne zalety: są niedrogie w eksploatacji, zdjęcie klient wybiera dowolnie lub dostarcza własne, wydruk trwa chwilkę, a tort dekoruje się takim opłatkiem w parę sekund. Mają też wady, o których mówi się tylko po cichu, moim zdaniem największą jest nietrwałość. Niestety, ale w nieodpowiednich warunkach, zdjęcia szybko się rozmazują, stają się niewyraźne. Tylko po co ja to wszystko piszę...? Przecież miało być o nakładkach!
No i właśnie teraz, po tym nieco przydługim wprowadzeniu o wydrukach na opłatkach, przedstawiam ich alternatywę: nakładkę. Jest to nic innego, jak płaska dekoracja wycięta ręcznie z masy cukrowej. W swoim założeniu nie są to projekty skomplikowane, ponieważ nie mają to być torty drogie, a zrobiłyby się takie, gdyby nagle cukiernik na samo wycięcie wzoru musiałby poświęcić godzinę. Nie o to tu chodzi. Godzina w cukierniczym świecie, to cała wieczność i wie to każdy, kto kiedykolwiek zetknął się z pracą na dużej produkcji.
Podczas mojej ścieżki zawodowej wykonałam dziesiątki nakładek, a możliwe, że nawet i więcej. Jest to doskonała rzecz na sam początek swojej przygody z dekoracjami. Jasne, każdy chce zacząć od figurek, a najlepiej od tortów 3D, ale prawda jest taka, że wszystko jest kwestią wprawy. Tak, jak pianista zaczyna od fortepianowych wprawek, tak i początkujący dekorator powinien chwycić za skalpel i z precyzją zamieszać, wywałkować, wyciąć i poskładać zadany mu wzór. Hmm... dodajmy do tego: w czasie poniżej 10 minut. I mamy to! Nieskomplikowana rzecz na początek, a jak cieszy. Doskonale też wyrabia nawyk łagodnego prowadzenia skalpela pod odpowiednim naciskiem. Wiem co mówię, sama pocięłam sylikonową matę, którą miałam pod spodem, bo z takim zaangażowaniem wycinałam Kubusia Puchatka! Ale to wszystko z czasem wychodzi na dobre.
Oczywiście nie stanie się tak, że nagle nakładki zaczną wypierać z rynku drukowanie na opłatku. Nie ma takiej opcji. Jednak warto wiedzieć, że te dwa rodzaje tańszych dekoracji istnieją równolegle. Oba cechują się fajnymi zaletami. Moim skromnym zdaniem nakładki wyglądają bardziej estetycznie, choć to oczywiście jest kwestia gustu. Może dlatego, że są bardziej kolorowe i nie oblepia ich okropny przezroczysty żel. W ich stosowaniu odpada nam również problem "wykończenia" obrzeża opłatka. Zwykle stosuje się rozety z kremu bądź śmietany lub wałeczki z masy cukrowej. Jedno i drugie jest raczej słabe.
Jeśli chodzi o wzornictwo, to oczywiście opcje są tu nieograniczone. Prywatnie możemy sobie wymyślać wszystko, co tylko nam się podoba. Jednak planując produkcję wybranego szablonu na większą skalę, warto wziąć pod uwagę kilka kwestii. Jedną z nich jest stopień skomplikowania wzoru pod względem kolorystycznym. Tak, tak... właśnie kolory mają tu znaczenie większe, niż na przykład samo wycinanie konturów. Wprawiona ręka w kilka chwil poradzi sobie z wycięciem nawet najbardziej zakręconego kształtu. Zdecydowanie najwięcej czasu w tej zabawie, zabiera zabarwianie samej masy cukrowej. Naturalnie, im więcej odcieni, tym dłużej to zajmuje. Nawet jeśli mamy na warsztacie przygotowane wszystkie kolory tęczy, to prędzej czy później nadchodzi czas, że kiedyś nam się one skończą. A przecież czas to pieniądz.
Nie bez znaczenia jest również stopień skomplikowania wzoru. Pisząc to, mam głównie na myśli ilość pojedynczych elementów, które później niczym puzle należy złożyć w całość. A uwierzcie mi, można się z tym nagimnastykować.
Kończąc, czas na małe wyjaśnienie. Post ten napisałam z myślą o dużych produkcjach cukierniczych, bo tak naprawdę z takim przeznaczeniem powstały nakładki. Umówmy się, ale żaden klient zamawiający spersonalizowany tort w rzemieślniczej pracowni dekoratorskiej nawet nie weźmie pod uwagę tak prostego projektu. Tu niepodzielnie królują figurki, torty 3D czy projekty antygrawitacyjne. Dobrze sobie jednak zdawać sprawę z ich istnienia, prostoty i niewątpliwego uroku.